Jadwiga Gojlewicz
Moja mała ojczyzna
Na wschód od Kowna, poza błękitną Wilią szła droga gdzieś na Janowę. Droga była żwirowana i nazywano ją gościńcem. Gdy droga skręcała w lewo, to 300 m od błękitnej Wilii były Małe Łopie. A droga w postaci prawdziwego wąwozu wiedzie dalej ku górze. Z prawej strony stał jak obecnie biały, piękny kościół. Były i są zabudowania, należące do kościoła i plebanii, a także domy dla służby kościelnej. Był też dom - szpital, taka ochronka dla starców i dla wiernych, i schronisko od dżdżu i niepogody, którego teraz nie ma. W kościele nabożeństwo odprawiano po litewsku i po polsku, bo mieszkańcy M. Łopi rozumieli po polsku. Była gmina i był wójt Nagiewicz (Nagevičius). W gminie rozmawiano po litewsku, ale jeżeli wieśniacy szli w interesie i mówili po polsku, bo nie umieli po litewsku, to i naczelnik mówił z nimi po polsku. Był policjant Gobart, też po polsku mówił. Mieszkał na kwaterze w polskiej rodzinie. W Małych Łopiach było kilka domów. Była poczta, małe więzienie (daboklë). Był też kowal Karmiełowicz. Był sklepik z artykułami spożywczymi i innymi - naftą itd. I była oczywiście szkoła. Znajdowała się po prawej stronie drogi. A po lewej stronie drogi - wąwozu był piękny, duży, biały pałac. To był pałac premiera Merkisa. Tam już była ziemia pańska. Stały zabudowania dla trzody chlewnej, były murowane czworaki - domy na cztery rodziny, dla tak zwanych kumieci - ludzi pracujących u pana. Dalej były pola i pola. były Małe Łopie, które po litewsku nazywały się "bażnytkaimis". A teraz już nie ma Małych Łopi, lecz tylko Łopie i nazywają się Łapiu miestelis, bo gdzie były pola, obecnie zbudowano piękne domy w różnym stylu. Pałac Merkisa to się spalił. A szkoda, bo był taki piękny. W zamian zbudowano inny, też piękny dom. Przy Sowietach było tu centrum wszystkich kołchozów i sowchozów. Znajdowały się tam duże sale dla imprez kulturalnych. Obecnie jest tutaj wieża telewizyjna i stąd nadawane są programy telewizji LNK. Wszystko zmieniło się. Ludzie starsi umieją jeszcze po polsku, a młodzież to już nie bardzo. Nie modne. W kościele nabożeństwa odbywają się też tylko po litewsku. Prawda, mamy jeszcze przychodnię lekarską, ale to już od dawna, jeszcze z czasów sowieckich. Piękne te Łopie i już niemałe. A droga wciąż prowadzi dalej na północ od Łopi, dalej i dalej tylko, że już nie żwirowana, lecz asfaltowana i prowadzi do Dużych Łopi, omijając Szatyje i Lepszyszki. Szatyje są po lewej stronie, gdzie był dwór Państwa Chrystowskich. Tu właśnie była jakby kolebka polskości. Tu bywał ksiądz Leon Chrystowski, który przebywał w Polsce, ale na lato przyjeżdżał na ojcowiznę i zgarniał do siebie młodzież i dzieci, i tak się nimi opiekował. A lubili go wszyscy - młodzi i starzy. Z Polski przywoził dla dzieci takie kolorowe pisemka "Rycerzyk Niepokalany", opowiadał o Polsce, jak to dzieciaki tam przystrajały przydrożne krzyże kwiatami i jak pięknie modlą się do Matki Bożej. I zawsze chodzą w polskich strojach ludowych. Przyjeżdżał też motocyklem na "wieczorki", gdzie się młodzież bawiła. Młodzież zabawiała się wówczas na podwórkach bardzo skromnie i pięknie. Ksiądz uczył pięknych zabaw. Szedli kołem i śpiewali. To było w Lepszyszkach. Często dzieciaki chodziły do Szatyj odwiedzać księdza. Był pan Henryk Chrystowski, brat księdza. Uczył dzieciaków z Lepszyszek pięknych piosenek. W Szatyjach mieszkała również polska nauczycielka Irena Chrystowska z Giżyńskich. Nauczała dzieci po polsku w Wielkich Łopiach, które potocznie zwą się Dużymi Łopiami. Duże Łopie, to wieś długa, może z półtora kilometra. Zimą pani nauczycielka jeździła sankami, bo to była odległość niemała od Szatyj do D. Łopi. Nauczanie u nas odbywało się po domach, po chatach. Nauczycielka odwiedzała każdą chatę co dzień po południu, gdy dzieci już są w domu po powrocie z litewskiej szkoły. Uczyła przedstawień, tańców i śpiewu, ku największej radości rodziców i dzieci. Polskie nauczycielki wówczas po wsiach nauczały tego wszystkiego, co i w polskich szkołach. Był też Związek Harcerzy Pol skich. Harcmistrzem był Edźka Giżyński, wołano na niego Adzik. Była też polska gazeta "Chata rodzinna", w której opisywano o szkołach w Poniewieżu, w Dotnowie. Były i inne pisma. W Kownie był Dom Polski ?Pochodnia?. Stamtąd przyjeżdżała Ciocia Zosia. "Jedzie nasza ciocia z miasta, co nam wiezie - cukier, ciasto..." Do cioci Zosi dzieciaki pisywały listy. Do Szatyj przyjeżdżała grupa harcerzy z Polski. Dzieci spotykały ich koło Wilii. Potem było święto, wielkie święto! Między wioskami był brzeźniak, to tam właśnie harcerze koncertowali. Były pieśni i tańce. Ludzie z czterech wiosek zbierali się na ten koncert - spotkanie. Był i ksiądz harcerski - kapelan. Obiad był składkowy, na łące u państwa Januszkiewiczów, bo to było najbliżej od brzeźniaku. Młodzież miejscowa też uczestniczyła we wspólnej zabawie. Lepszyszkowska młodzież była muzykalna, prawie wszyscy chłopcy byli muzykantami - mandoliny, skrzypce, gitary, akordeony. Tylko parę chat nie miało muzykantów. Dziewczęta lepszyszkowskie śpiewały w chórze kościelnym. Organista był p. Mickiewicz z Małych Łopi. Chórmistrzynią była p. Jadwiga z Jeglińskich Michniewiczowa. Nabożeństwa majowe odbywały się we wsi codziennie. Brzmiała pieśń, litania do M.B. i Pod Twoją Obronę... Po domach, prześlicznie przystrajano obrazy Matki Boskiej. I zbierali się ludzie z całej wioski na Majowę. To było kiedyś. A teraz jest inaczej. Kiedyś pol skość była w całej okolicy. Dzieci nauczano litewskiego tylko w szkole. A jeszcze wcześniej, przy carze, to po polsku nauczali potajemnie. Ci nauczyciele nazywali się "daraktory". W jednej wiosce był Iwanowski, a w drugiej - Zacharewicz. Teraz nie słychać polskiej mowy we wsi. Są takie rodziny, gdzie babki były z Polski, a teraz wnuki już po polsku nie umieją. Nawet i babcie (tutejsze) musiały się nauczyć litewskiego, bo w rodzinie już się mówi tylko po litewsku. Drogi są asfaltowane, a majowe nie odbywają się po chatach. Ale w tych domach (już teraz ,nie chatach) często - gęsto handluje się wódką. Nawet dzieci chodzą czasami oszołomione... Nie ma żadnej kultury duchowej dla dzieci i młodzieży. Są telewizory! przepych! i strzelanina na ekranach. Cała pociecha i to dzięki Wam, i tym kto oto się stara, że są te lekcje sobotnie języka polskiego, na które część dzieci uczęszcza. Trudno, polskość ginie w Kownie i na Kowieńszczyźnie. A dzieci, które uczęszczają na lekcje polskiego, to do Polski jeżdżą na wakacje. Toż to radość największa w świecie! Dziękujemy! Za wszystko co piękne, dziękujemy. Kiedyś to było takie wydarzenie, jak mi opowiadano. Przyjechał do Dużych Łopi, Nowakowski. Jaki to minister i jaki to pan Nowakowski nie wiem. A było takie przyjęcie. U Państwa Jakubowskich wystrojony dom, zrobiona brama specjalna, owinięta wiankami z ziela i kwiatów. Pan Jakubowski powiedział piękną mowę na cześć gościa tak wysokiego! No i przyszła sąsiadka pani Korejewa - kobieta w starszym wieku, przyniosła kwiaty, wręczyła temu panu i zaśpiewała: "Oto dzień dziś krwi i chwały..." Pan minister wzruszył się do łez. Później syn Jakubowskich, jedynak, zginął za Polskę. Wszystko to było. Edźka Giżyński, o którym była mowa za to, że był harcmistrzem, był później więziony w obozie koncentracyjnym w Prawieniszkach. Został aresztowany przez gestapo, męczony, turtorowany i osądzony na śmierć. Jednak przez przyjaciół został wykupiony od śmierci, później był w innym lagrze, a po wojnie został księdzem. We Francji. Potem przebywał w Polsce. Bywał na Litwie. Księdzem być ofiarował się w obozie koncentracyjnym , jeśli wyżyje. Wyżył. No i został kapłanem. Nauki duchowne pobierał we Francji. Był w Kownie jakiś czas, odprawiał nabożeństwa w kościele Karmelickim w dni świąteczne po polsku i w kościele św. Antoniego codziennie wieczorami. Później wyjechał do Polski, a potem do Francji i tam zmarł w klasztorze polsko - francuskim, w grudniu 1984 roku. Giżyński Adolf bardzo nie lubił tego imienia, więc nazywał się Adzik, Edźka. Śp. ksiądz. A. Giżyńki w Kownie był w 1980 r. na wiosnę. W polskim kościele Karmelitów odprawił mszę św., ludzi był pełny kościół. Prosili, żeby został na Litwie. Nie został. W pożegnalną niedzielę był taki tłok ludzi, że księdzu przejść było trudno, nie chcieli wypuścić, prosili, żeby został na Litwie. Z kwiatami i ze łzami odprowadzili do auta. Na kolana padali ludzie przed Nim. Błagali zostać i dziękowali, że był. Z trudem udało się mu odjechać. W czasie pobytu odwiedzał znajomych, dawnych kolegów. Był w Andruszkańcach u pana Szczepana Bołędzia, kolegi z dawnych lat. Tam zebrała się cała duża rodzina na spotkanie z księdzem. Syn Szczepana Mieczysław Bołądź miał zamiar wstąpić do seminarium duchowego, był pod wrażeniem ks. Giżyńskiego, ale później, gdy ksiądz odjechał, dobre zamiary poszły na wiatr. Wszystko to było i już odeszło w przeszłość. Pamiątki zostały. Został obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, przywieziony do Łopi z Polski, który ufundował ks. Giżyński. Napis pod obrazem jest następujący: "Tym, którzy przyczynili się do ocalenia mego życia ofiaruję ten Obraz M. B. Częstochowskiej na pamiątkę". Pisał do mego męża z Polski, że ten obraz zamawiał u malarki - P. Monikowskiej - Jasnorzewskiej. Obraz był bardzo drogi. Były trudności z przewiezieniem go przez granicę. Teraz ten obraz od śp. ks. Giżyńskiego jest w kościele Łopieńskim. Tak skończyła się "podróż" do przeszłości, zostały tylko piękne wspomnienia. Dzięki Ci Boże Dzięki Ci Boże, że żyję naświecie Duże Łopie koło Kowna, czerwiec 2001 r. Na zdjęciach: Autorka publikacji i wiersza przed laty, Dzieci z Lepszyszek z nauczycielką, Ksiądz Adolf Giżyński, 1983 r. NG 25 (514) |